Wspomnienie z okazji jubileuszu 220-lecia Publicznej Szkoły Podstawowej nr 9 im. Jana Kochanowskiego w Stalowej Woli – Rozwadowie

Gdy miałem sześć lat i dziewięć miesięcy, samodzielnie poszedłem do szkoły powszechnej w Rozwadowie, aby się zapisać. Nie przyjęto mnie wówczas, ponieważ do siedmiu lat brakowało mi trzy miesiące. Przyjęto mnie dopiero w następnym roku szkolnym 1938/1939.

Przed wojną

Jako pierwszy rocznik – klasa A – weszliśmy w 1938 roku do nowo wybudowanego dwupiętrowego skrzydła. W późniejszych latach uczyliśmy się także w pomieszczeniach starego budynku. Wcześniejsze roczniki, z braku dostatecznej ilości miejsca w dotychczasowym budynku szkolnym przy ul. Rozwadowskiej, uczyły się również w pomieszczeniach zastępczych: w budynku parterowym, stojącym naprzeciwko szkoły podstawowej (stoi do dziś); w tzw. „Wiktorówce” – budynku przy ul. Zielonej; w prywatnym budynku mieszkalnym przy ul. Farnej (obecnie ul. ks. Ściegiennego). Właścicielem tego domu był Marian Socha.
Gdy sięgam pamięcią do okresu przedwojennego mojej nauki w szkole, pragnę zaakcentować rolę wychowawczą szkoły, a także nasz szacunek dla nauczycieli. Witaliśmy ich, gdy wchodzili do klasy, wstając. Na rozpoczęcie lekcji odmawialiśmy modlitwę: Duchu Święty, który oświecasz serca i umysły nasze... Lekcje kończyliśmy modlitwą: Dzięki Ci, Boże, za światło tej nauki... W niedzielę chodziliśmy do kościoła na swoją Mszę św. parami, pod opieką wychowawców. Zbiórki odbywały się na terenie szkoły.
Zdobywaną wiedzę uwiecznialiśmy w zeszytach, ale jeszcze w ochronce używaliśmy tabliczek pomalowanych na czarno. Używaliśmy do rysowania rysików. Taki napis, czy rysunek, można było łatwo zmazać. My do tego celu używaliśmy tylnych łapek zajęczych, zgromadzonych w przepastnym pudle.
W ochronce, na zakończenie tygodnia, przy wyjściu do domu ustawialiśmy się parami i głośno śpiewaliśmy wyuczoną piosenkę: Oj dzieci, dzieci, dzisiaj sobota, / zakończyła się nasza robota. / Pójdziemy parami, pójdziemy łąkami / i nasza pani też pójdzie z nami. / Hopsasa, hopsasa, / Pójdziem do lasa.
Już w szkole pisaliśmy piórami, czyli stalówkami. Były stalówki zwykłe, rondówki, babki itp. Były osadzane na drewnianej rączce. Codziennie do tego pisania nosiliśmy z domu kałamarze z atramentem. Używaliśmy najczęściej atramentu granatowego, ale był też atrament koloru czarnego, zielonego, czerwonego. Te kałamarze sprawiały nam wiele kłopotu. Często przychodziliśmy do domu z poplamionymi palcami. Nasze mamy i siostry zabezpieczały nam więc te kałamarze specjalnie uszytymi woreczkami z lnu lub robionymi z nici na szydełku.
Aby wysuszyć z atramentu zapisaną stronę, używaliśmy specjalnej bibuły, która wchłaniała nadmiar płynu. Do pisania w zeszytach czystych używaliśmy tzw. leniuszka. To grubo poliniowana kartka papieru, podkładana pod zapisywaną stronę.

Syreny zamiast dzwonka

Przed II wojną światową ukończyłem tylko pierwszą klasę. 1 września 1939 r. zawalił się nasz dziecięcy, szkolny świat. Właśnie mieliśmy wejść w mury szkoły, by rozpocząć drugi rok szkolny. Mieliśmy zaśpiewać swoją ulubioną piosenkę: Gdy dzwoneczek się odezwie / biegniemy do szkółki, / by się uczyć różnych rzeczy, / pracować jak pszczółki. / Danaż moja dana, / ukochana szkoło, / chętnie cię witamy, / bo nam tu wesoło. Nie zaśpiewaliśmy. Zamiast pierwszego dzwonka, usłyszeliśmy przerażające wycie syren, ogłaszające wybuch wojny. Szkołę otwarto z opóźnieniem, już po zajęciu naszych terenów przez wojska niemieckie.

Zdarta rogatywka

Skutków okupacji niemieckiej doświadczyłem jako uczeń bardzo szybko. Nie zdając sobie jeszcze sprawy z niebezpieczeństwa, założyłem sobie kiedyś czapkę, którą nosiłem chodząc do szkoły przed wybuchem wojny. Była to czapka rogatywka, granatowa z czerwonym otokiem, z orzełkiem usadowionym na podstawie, z napisem SP (Szkoła Powszechna). To wtedy zrozumiałem, czym jest okupacja. Idąc w tej czapce drogą, prowadzącą z kościoła do Rynku, natknąłem się na niemieckiego oficera. Niemiec podszedł do mnie, ręką zdarł mi orła z czapki, uderzył mnie w twarz i jednocześnie sięgnął do kabury po rewolwer. Zanim zdążył go wyjąć, odskoczyłem, zacząłem uciekać i wmieszałem się w tłum ludzi przechodzących chodnikiem. W domu nic nie powiedziałem, żeby nie martwić rodziców. Od tej chwili czapki tej już nie nosiłem.

Według zaleceń niemieckich

Nauka w szkole odbywała się według zaleceń niemieckich. Program nauczania dostosowany był do wymogów okupanta. Wystarczyło, by dzieci, jako przyszli robotnicy, umiały czytać i pisać. Nie wolno było posługiwać się podręcznikami przedwojennymi. Usunięto historię z programu nauczania, a języka polskiego uczyliśmy się z wydawanych gazet, takich jak „Ster” i „Siew”.

Ręce grabiały

W czasie zimy nauka odbywała się często z przerwami, z powodu zimna i braku opału do ogrzewania pomieszczeń lekcyjnych. Często siedzieliśmy w klasie w płaszczach zimowych, ręce grabiały przy pisaniu. Dla rozgrzewki nauczyciele robili przerwy na gimnastykę w przejściu pomiędzy ławkami. Przerwy w nauce spowodowane były także zajmowaniem szkoły przez wojska niemieckie. Szkoła była również zamknięta czasowo z powodu rzekomo występującego tyfusu plamistego. Wtedy też zamknięte były kościoły i kino. Te wydarzenia opisuje w swojej książce „Prywatna wojna” dr Eugeniusz Łazowski.

Przepełnione klasy

Gdy Niemcy zaczęli wysiedlać ludność z Wielkopolski na tereny Generalnego Gubernatorstwa, wielu przetransportowano między innymi wagonami towarowymi do Rozwadowa. Przed problemem stanęła wówczas rozwadowska szkoła, gdyż dzieci w wieku szkolnym trzeba było przyjąć. Klasy były przepełnione. W czteroosobowych ławkach siedzieliśmy najczęściej w pięcioro. Wśród wysiedleńców znaleźli się też nauczyciele, którzy zostali w szkole zatrudnieni.

Dyrektor Mazur

Z lat szkolnych zachowuję w szczególnej pamięci dyrektora Ferdynanda Mazura. Przybył do Rozwadowa przed wybuchem wojny w 1938 roku z Rzeszowa. Odwiedził wszystkie klasy. Każdy uczeń mu się przedstawiał. Kiedy w mojej klasie przyszła kolej na mnie i przedstawiłem się z imienia i nazwiska: Kazimierz Jackowski, dyrektor zawołał: „O ty święty Jacku z pierogami”. Od tej chwili zostałem w klasie Jackiem.
Dyrektor uczył nas matematyki, a w razie zastępstwa także śpiewu i rysunku. Doskonale grał na skrzypcach. Na lekcjach rysunku rysował na tablicy kredą. Był świetnym rysownikiem, dlatego po lekcjach żal było zmazywać z tablicy jego rysunki. Uczył nas tzw. perspektywy, jak rysować aleje drzew. Tłumaczył nam, że człowiek inteligentny to nie ten, który tylko mówi pięknym, literackim językiem, ale ten, który mówiąc, potrafi także wiele czynić dobrego i wiele z siebie dawać. Z własnej obserwacji mogę powiedzieć, że on takim człowiekiem był. Sam w czasie wakacji odmalował drzwi do szkoły. Także podczas wakacji hodował jedwabniki, które potrzebowały dużej ilości liści morwy. Te liście znosili chłopcy, podglądając życie tych stworzonek, i piękne kokony oraz motyle.
W niedalekim sąsiedztwie naszego domu mieścił się duży zakład kowalsko – ślusarski, którego właścicielem był Marian Górski. Miał trzech synów. Dwóch z nich to moi rówieśnicy, toteż często bywałem u nich, zaglądając do warsztatu. Jakież było moje zdziwienie, gdy pewnego razu wchodząc tam zobaczyłem przy wielkiej tokarce mojego dyrektora, toczącego jakiś detal.
Zapamiętałem obchody 11 listopada w Rozwadowie w 1938 roku. Były bardzo uroczyste. Na Rynku przygotowano wielki stos drzewa na ognisko. Obok stała wielka konstrukcja w postaci orła białego i w tej konstrukcji umieszczono ogromne ilości żarówek. Gdy orzeł świecił, blask promieniował na cały Rynek. Przed orłem była trybuna, z której przemawiali dostojnicy. Udział w tej uroczystości brała Kolejowa Orkiestra Dęta, straż pożarna, oddziały Sokoła, Strzelców, drużyny ZHP, Sodalicje Mariańskie żeńska i męska oraz społeczeństwo Rozwadowa. Świętowanie rozpoczęło się od uroczystego zapalenia ogniska. To ognisko w 1938 roku rozpalił dyrektor Mazur, zaproszony i wyróżniony jako autorytet.

O krok od krematorium

Kiedy Niemcy w 1939 roku napadli na Polskę, pewnego dnia do kancelarii dyrektora Mazura przyszedł oficer niemiecki, przedkładając mu do podpisania dokument lojalki wobec III Rzeszy. Dyrektor dokument ręką odsunął i podpisu odmówił. Uzasadnił odmowę tym, że Niemcy napadli na Polskę, kraj suwerenny, którego on jest obywatelem i lojalki nie podpisze. Oficer odpowiedział: „Gdybym nie miał sympatii do ludzi z Jagiellonki, to w najbliższym czasie przeszedłby pan przez komin krematorium w Oświęcimiu”. Opowiadał mi o tym po latach jeden z uczących wówczas nauczycieli – Wojciech Dziura. Dyrektora wkrótce odwołano, przesuwając na stanowisko nauczyciela, wyrzucono go także ze służbowego mieszkania. Na jego miejsce został powołany człowiek zaufany. Był to wygnaniec z poznańskiego – Preiss.
Szanując pamięć dyrektora Ferdynanda Mazura, uprzątam często jego grób na cmentarzu w Rozwadowie. Szczególnie na Wszystkich Świętych.

Historyk Misa

Z ogromnym szacunkiem wspominam także nieocenionego nauczyciela Józefa Misę. Codziennie dojeżdżał do szkoły rowerem z Pilchowa, latem i zimą. Miał długie wąsy i często zimą te wąsy były oblodzone gdy wkraczał do szkoły. Po latach dowiedziałem się, że nasz nauczyciel Misa pochodził z rodziny ukraińskiej, mieszkającej w Polsce, która go pięknie wychowała dla swojej drugiej ojczyzny.
Gdy zlikwidowano w szkole historię, wprowadzono na jej miejsce przedmiot o nazwie „swojszczyzna”. W ramach tego przedmiotu Józef Misa uczył nas potajemnie historii Polski. Przy rowerze miał zawsze przypiętą teczkę. W tej to teczce przywoził obrazy zwinięte w rulon. Przedstawiały sceny historyczne hołd pruski, bitwę pod Grunwaldem i wiele innych. Jak opowiadał o bolesnych dla Polski faktach, to chwilami płakaliśmy.
Ze swej strony miał ogromne zaufanie do nas w myśl zasady, lansowanej przez Adolfa Dygasińskiego: „Choćby cię smażono w smole, nie mów, co się dzieje w szkole”. Dla bezpieczeństwa, podczas jego lekcji, jeden z uczniów stał na korytarzu i czuwał, gdy ktoś obcy zbliżał się do szkoły. Wówczas obrazy były zwijane w rulon i chowane za piecem kaflowym.

***

Ostatnią klasę szkoły powszechnej, siódmą, ukończyłem już po wojnie. Przez pełne trzydzieści lat ja i moje liczne rodzeństwo zasiadaliśmy nieprzerwanie w ławkach rozwadowskiej szkoły. Mimo ciężkich czasów, nasi nauczyciele stanęli na wysokości zadania. Przekazywali nam nie tylko wiedzę, ale uczyli patriotyzmu oraz mądrego, odpowiedzialnego życia.

KAZIMIERZ JACKOWSKI

 

Fot. Piotr Jackowski – Kazimierz Jackowski w murach dzisiejszej Publicznej Szkoły Podstawowej nr 9 w Stalowej Woli wspomina w rozmowie z TVK Stella swoją naukę w rozwadowskiej szkole powszechnej

 

Udostępnij