Pięćdziesiąt lat temu, 12 maja 1970 roku, zmarł gen. Władysław Anders – dowódca 2. Korpusu Polskiego. Jeszcze jako student KUL, podczas podróży po Anglii, wszedłem w posiadanie jego książki zatytułowanej „Bez ostatniego rozdziału”. Gdy wracałem do Polski bałem się, czy podczas odprawy na granicy naszego kraju celnicy nie skonfiskują mi jej. Na szczęście nikt nie zaglądał do mojego bagażu.

Studiując muzykologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w Lublinie (1981-1986) byłem członkiem renomowanego Chóru Akademickiego KUL, prowadzonego przez Kazimierza Górskiego. Z uwagi na to, że ów zespół reprezentował wysoki poziom artystyczny, odbywał wiele podróży koncertowych. Celem wypraw były przeważnie kraje Europy Zachodniej, gdzie liczne środowiska chciały gościć u siebie znakomity chór, na dodatek działający w ośrodku akademickim niezależnym od reżimowych władz.

Zapyta ktoś, jakim cudem zespół wyjeżdżał na Zachód w komunistycznej rzeczywistości, kiedy to otrzymanie paszportu ważnego na wszystkie kraje świata było mocno utrudnione, a często niemożliwe? W przypadku grup artystycznych warunkiem było uzyskanie pozwolenia od Ministerstwa Kultury i Sztuki. Głównym czynnikiem decydującym o wydaniu takiego dokumentu był poziom artystyczny. Ponieważ Chór Akademicki KUL stanowił krajową czołówkę i był znany na świecie, przeważnie nie robiono mu przeszkód. To otwierało poszczególnym chórzystom drogę do otrzymania paszportu. Każdy, składając wniosek o wydanie dokumentu, dołączał do niego ministerialne zaświadczenie, które było – niekiedy poprzez zaciśnięte zęby urzędników – respektowane.

– Czy pan wie, dokąd chce pan jechać? – okazała wielkie niezadowolenie urzędniczka, gdy składałem paszportowy wniosek w Stalowej Woli. – Oczywiście, że wiem. Do Anglii – odpowiedziałem, kończąc niezbyt miłą dyskusję, którą odbyłem w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych. Wtedy to Chór Akademicki KUL udał się w jedną ze swych artystycznych podróży, trwającą aż pięć tygodni. Trzy tygodnie spędziliśmy wówczas w Wielkiej Brytanii.

Był to dla mnie, podobnie jak dla wszystkich moich koleżanek i kolegów, niezwykły czas. Okazał się on bowiem niesamowitą wędrówką po polskiej historii. Będąc w Anglii koncertowaliśmy wyłącznie dla naszych rodaków, którzy w różnych miastach gościli nas w swoich domach. Toczyliśmy wówczas z nimi ciekawe, niekiedy burzliwe dyskusje. Temperaturę wymiany zadań podnosiły – rzecz jasna – sprawy społeczno-polityczne i spojrzenie na ówczesną, smutną rzeczywistość Polski. Niekiedy nasi gospodarze mieli za złe rodakom w ojczyźnie, że nie są wystarczająco radykalni w walce z komunizmem i reżimowymi władzami. Otrzymywali odpowiedź, że my – jako Polacy i młodzi ludzie – tej rzeczywistości nie akceptujemy i chcemy ją zmienić. Często owe rozmowy odbywały się w miejscach pamięci związanych z polską historią. Jedno z takich miejsc upamiętniało Zbrodnię Katyńską.

Pewnego razu jedna z rodzin, u której mieszkałem, ofiarowała mi arcyciekawą książkę Władysława Andersa „Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939-1946” (Londyn 1981, wydanie VI). Był to wspaniały prezent, który bardzo mnie ucieszył. Obawiałem się jednak, czy uda mi się przywieźć ową pozycję do domu. Jednakże iskierkę nadziei stanowiły wcześniejsze doświadczenia wskazujące, iż możemy uniknąć szczegółowej kontroli przez polskich celników. Ci przeważnie widząc, że mają do czynienia z chórem podróżującym w celach artystycznych, nie zajmowali się sprawdzaniem naszych bagaży. Byli zadowoleni, gdy mogli usłyszeć jakiś utwór w naszym wykonaniu. Owo zadowolenie ułatwiało zarówno wyjazd, jak i powrót. Pomimo wszystko, zachowując dostępne środki ostrożności, zawinąłem książkę w bluzki i koszule, umieszczając ją na dnie walizki. I choć na polskiej granicy miałem duszę na ramieniu, plan przewozu udało się sfinalizować.

Teraz, gdy przypada 50. rocznica śmierci gen. Władysław Andersa, sięgam po tę książkę z wielkim sentymentem. I nie chodzi tu tylko o emocje towarzyszące przywiezieniu jej do Polski i do domu. Ważne jest przede wszystkim to, co zawiera na swoich kartach. Wszak jej treść to niesamowity dokument i świadectwo wielkiego polskiego bohatera.

W przedmowie do trzeciego wydania (Londyn, maj 1959) Autor pisze: – W tej sytuacji podstawowe cele i zadania emigracji politycznej pozostają bez zmiany. Musi ona reprezentować politykę polską, która w Kraju jest monopolem komunistów, wykonywujących zlecenia moskiewskie. Musi ona świadczyć o tysiącletniej przynależności Polski do świata chrześcijaństwa i wolności, urzeczywistniać wolę narodu, dążącego do niepodległości.

PIOTR JACKOWSKI

 

Udostępnij