– Panie sekretarzu generalny Gorbaczow, jeśli chce pan pokoju, jeśli zależy panu na dobrobycie w Związku Sowieckim i Europie Środkowej, jeśli chce pan liberalizacji: niech pan podejdzie tutaj do tej bramy! Panie Gorbaczow, niech pan otworzy tę bramę! Panie Gorbaczow, niech pan zburzy ten mur! – brzmiały słynne słowa Ronalda Reagana, wygłoszone 12 czerwca 1987 roku pod Bramą Brandenburską w Berlinie Zachodnim. Wołanie, które zszokowało sowieckiego przywódcę, już po dwóch latach stało się ciałem. Runął 155-kilometrowy mur berliński, będący symbolem podziału Europy i komunistycznego zniewolenia. Dziś, kiedy większość krajów Europy Zachodniej i Środkowej należy do strefy Schengen, kiedy zniknęły szlabany graniczne, ponury czas żelaznej kurtyny staje się gorzkim wspomnieniem odchodzącym w przeszłość.

Paszport rarytasem

Dla pokolenia dzisiejszych dwudziestolatków paszport w kieszeni to rzecz normalna. Wielu z nich z niedowierzaniem dowiaduje się, że jeszcze nie tak dawno podróż na Węgry czy do byłej NRD wymagała dopełnienia wielu formalności, a wyjazd na Zachód stawał się nie lada wyczynem. Podległy Moskwie komunistyczny reżim tłamsił wolność Polaków na wiele sposobów. Jednym z nich, podobnie jak w innych demoludach, było ograniczanie swobody podróżowania. Chcący wyjechać do Europy Zachodniej musieli mieć mocne papiery, zaproszenia, musieli się także liczyć z tym, że Urząd Bezpieczeństwa podejmie wobec nich próby werbunku do współpracy. Często odmawiano wydania paszportu, dopuszczając się w ten sposób szykan. Jak przystało na PZPR-owską władzę budującą demokrację socjalistyczną, dążyła ona takimi środkami do wszechstronnej kontroli obywateli.
Paszportowej rzeczywistości PRL-owskich czasów doświadczali także mieszkańcy Stalowej Woli i okolic. Wielki tłok panował w budynku, położonym obok ówczesnej siedziby Komitetu Miejskiego PZPR. To właśnie tam wydawano paszporty. Aby złożyć wymagane papiery, trzeba było odstać w kolejce całą noc. W przeciwnym wypadku groziło zamknięcie drzwi przed nosem z powodu zakończenia godzin urzędowania. A kiedy już petent docierał do urzędniczego biurka, spotykał się niekiedy z dziwną reakcją. – Pan wie, gdzie to jest? – zapytała kiedyś z niezadowoleniem przyjmująca dokumenty od chcącego pojechać na Zachód. – Tak, wiem, przecież tu jest wyraźnie napisane: do Anglii – usłyszała odpowiedź. Po miesiącu oczekiwania należało znów odstać noc, by przed południem odebrać paszport. W przypadku wydania paszportu ważnego na wszystkie kraje świata (wsje strany mira), należało go po powrocie zwrócić. Taki dokument tracił ważność po trzech latach.

Waluty w książeczce

Z pewnością dla młodzieży odkryciem będzie fakt, że do legalnego wywozu dewiz konieczne było posiadanie książeczki walutowej. Zakup środków płatniczych obcych krajów podlegał ścisłym regulacjom i ograniczeniom. Wyjeżdżający na Zachód mogli kupić rocznie 10 dolarów USA lub ich równowartość na przykład w markach zachodnioniemieckich. Fakt ten odnotowywano w rubryce opatrzonej napisem: Adnotacje o przydziale i wywozie dewiz przy wyjazdach do Jugosławii i krajów kapitalistycznych. Natomiast jadący do demoludów musieli niekiedy nabywać talony na zakup obcej waluty. Tak było w przypadku podróży do Czechosłowacji. Dopiero na miejscu talon wymieniano na korony. A turysta miał w książeczce kolejny zapis: Adnotacje o przydziale i wywozie dewiz do krajów socjalistycznych z wyjątkiem Jugosławii.

Wśród zasieków i zakazów

Ponury obraz powojennego podziału Europy przybierał na sile w chwili przekraczania granic pomiędzy krajami socjalistycznymi i kapitalistycznymi. Szczególnym symbolem podziału Starego Kontynentu na świat wolny i zniewolony był mur berliński, oddzielający Berlin – stolicę NRD od Berlina Zachodniego. Podróżowanie do tego miasta o szczególnym statusie, wydzielonego z okupacyjnych stref amerykańskiej, angielskiej i francuskiej, ukazywało tragizm zniewolenia Wschodnich Niemiec i całego bloku wschodniego.
Jadąc z RFN do Berlina Zachodniego należało korzystać ze specjalnego korytarza tranzytowego. Postój możliwy był tylko na wydzielonych parkingach, na które wstępu nie mieli kierowcy z NRD. Kiedy próbowali złamać zakaz, milicja szybko przywoływała ich do porządku, zmuszając do odjazdu. Z kolei jadący tranzytem nie mieli prawa zjazdu z autostrady.
Wjazd na granicę NRD z Berlinem Zachodnim robił przygnębiające wrażenie. Korytarze z drutów, zasieki, lufy karabinów wycelowane w pojazd... I wreszcie drobiazgowa kontrola paszportowa, szczegółowe sprawdzanie autobusu. Do rutynowych czynności należało wypraszanie podróżnych z autokaru i wsuwanie lustra na kołach pod podwozie. Potem strażnik wyczytywał każdą osobę po kolei, oddawał jej paszport i wpuszczał na miejsce. Po drugiej stronie było już zupełnie inaczej. Zazwyczaj nikt nie interesował się paszportami. Ponieważ Polacy nie potrzebowali wiz do Berlina Zachodniego, często w ogóle nie sprawdzano dokumentów. Tylko celnicy zwracali uwagę na to, by kierowca lub szef grupy uiścił stosowną opłatę za przejazd.

Wzdłuż muru

Przemierzając Berlin Zachodni miało się świadomość przebywania na wolnym skrawku ziemi. Kończył się on w miejscu postawienia muru berlińskiego, wzniesionego przez totalitarny reżim NRD. Do 13 sierpnia 1961 roku każdy mógł stąd swobodnie przechodzić do Berlina Wschodniego i odwrotnie, co zaowocowało ucieczką 2,7 mln obywateli NRD na Zachód. Wspomniana data jest czasem rozpoczęcia budowy zasieków pomiędzy obydwoma częściami miasta i postawienia tamy swobodzie przemieszczania się przez jednostki Armii Ludowej i Policji Ludowej NRD. Już po dwóch dniach w miejscu zasieków zaczęto wznosić betonowy mur, a uzbrojone patrole otrzymały rozkaz strzelania do każdego, kto chciałby go sforsować.
Od strony Berlina Zachodniego istniał nieskrępowany dostęp do muru. Stały nawet przy nim podesty widokowe, z których można było oglądać Berlin Wschodni. Jednakże to, co roztaczało się tuż za murem, graniczyło z okropnością. Biegł przy nim pas ziemi z ukrytymi minami przeciwpiechotnymi. Wzdłuż owego pasa wybudowano drogę, po której jeździła straż graniczna. Dalej umieszczono zasieki z drutu i... kolejny mur. Całości zabezpieczeń dopełniały wieże strażnicze, instalacje sygnalizacyjne i urządzenia samostrzelające.
Mur berliński – od strony zachodniej, rzecz jasna – stał się rajem dla miłośników graffiti. Pisano na nim hasła o wymowie politycznej, niekiedy bardzo przejmujące. Wstrząsającym widokiem były krzyże z nazwiskami osób, które zginęły podczas próby nielegalnego przedostania się na drugą stronę. Wrażenie robił także widok Bramy Brandenburskiej, przy której mur obniżał się. Ważnym miejscem w środku miasta było przejście graniczne Checkpoint Charlie, w pobliżu którego umiejscowiono Muzeum Muru Berlińskiego. Zgromadzono w nim rekwizyty służące do udanych ucieczek, na przykład samochód z podwójnym podwoziem. Na trasie granicznej znajdował się również budynek Reichstagu – mur berliński przebiegał tuż za nim.

Nowa rzeczywistość

Wyjeżdżając z Berlina Zachodniego do Polski oglądało się za siebie z nutką żalu, że wolny świat pozostaje za reżimowymi drutami, że znów trzeba będzie tkwić w komunistycznej rzeczywistości, znaczonej przewodnią rolą Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i sojuszniczej Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Dziś mamy rzeczywistość Schengen, w którą wkroczyliśmy uroczyście pod koniec grudnia 2007 roku. Zniknęły granice z Niemcami, Czechami, Słowacją, Litwą, a Polska coraz ściślej integruje się z Unią Europejską. Ale czy na wszystko można patrzeć w różowych okularach? Niestety, nie.
Niepokój budzi dążenie eurokratów do zbudowania zunifikowanego superpaństwa. A przecież Unia Europejska ma być przyjazną wspólnotą państw, nie zaś molochem sterowanym ręcznie, niemal dyktatorsko, z Brukseli. Trzeba i warto budować jedność w oparciu o wspólnotę ducha i tradycyjne korzenie chrześcijańskie, z których wyrosła kultura Europy. Każdy naród wchodzący w skład UE ma prawo do zachowania swojej tożsamości w różnych dziedzinach życia.
Bezwzględne dążenie do unifikacji już odbija się na naszym kraju niekorzystnie, o czym świadczą przykładowo trudności w handlu ze Wschodem, wzrost cen, ponadto Bruksela nakazuje ograniczać połowy dorsza, produkcję cukru, statków... Wtrąca się nawet do tego, którędy mamy budować tę czy inną obwodnicę, choć ludzie giną pod kołami TIR-ów. A czyż nie jest absurdem karanie rolników za to, że ich krasule dają więcej mleka, niż UE pozwala? Do tego dochodzi lansowanie prądów godzących w życie człowieka, małżeństwo i rodzinę. Trzeba, aby rządzący czym prędzej przemyśleli te problemy i wyciągnęli stosowne wnioski. Twórzmy zdrowe mechanizmy współpracy, wzajemnej pomocy, wymiany myśli, szanując specyfikę każdego kraju. Inna droga, droga dyktatu Brukseli, z pewnością się Polsce nie przysłuży.

PIOTR JACKOWSKI

Fot. Piotr Jackowski – Mur berliński widziany z podestu widokowego od strony Berlina Zachodniego (druga połowa lat 80.)

Fot. Piotr Jackowski – Żołnierze radziecki i wschodnioniemiecki przy Bramie Brandenburskiej, stojący po stronie wschodniej. Zdjęcie wykonane z terenu Berlina Zachodniego (druga połowa lat 80.)

Reportaż został opublikowany w „Naszym Czasie” w lutym 2008 roku

Udostępnij