We wsiach lasowiackich zachowały się archaiczne formy kolędowania z żywymi zwierzętami

Drzewiej to dopiero kolędowano. Nie tak, jak dzisiejsi kolędnicy. Są kiepską kopią tego, co serwowała niegdyś barwna kultura wiejska. Zachowane materiały etnograficzne pozwalają poznać i odtworzyć tradycję.

Przygotowania do kolędowania rozpoczynano od św. Andrzeja, czyli dzisiejszych Andrzejek. Kolędnicy wyruszali w św. Szczepana, zaczynając chodzenie po domach od samego rana. Przebrani za pastuszków mali chłopcy nieśli przed sobą gwiazdę na wysokim kiju, będącą symbolem gwiazdy betlejemskiej. Wchodząc do izb, rzucali na ziemię owies i wygłaszali życzenia noworoczne. Obdarowywano ich za to pierogami lub kiełbasą, a czasem dawano pieniądze. Datki te nazywano kolędą.

We wsiach lasowiackich zachowały się archaiczne formy kolędowania z żywymi zwierzętami. Młodzież wprowadzała do izby konia, aby domownicy byli zdrowi jak koń. Gospodarze dawali zwierzęciu siano ze stołu wigilijnego, a jego właściciela raczono jadłem lub obdarowywano datkami. Od początku XX wieku chodzono z kobyłką, czyli drewnianym koniem. Miał on formę wystruganej głowy konia, przymocowanej do kija. Na drugim końcu umocowany był ogon.

W repertuarze kolędników znajdowały się w większości pieśni świeckie, bardzo stare, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Wykonywały go często konkretne rodziny, mające przywilej chodzenia z kolędą po wsi. W grupie kolędniczej byli także skrzypkowie, rzadziej cała kapela, składająca się z dwóch skrzypków, basisty i cymbalisty. Kolędnicy śpiewali pod oknem, czekając na zaproszenie do środka. Po wejściu do izby, pierwszą kolędę dedykowali gospodarzowi, a następną gospodyni.

Później odgrywano przedstawienie „Z rajem” lub „Z Herodem”. W pierwszym brali udział Ewa, Adam, Diabeł, Pan Bóg oraz Anioł, a treścią było wygnanie pierwszych rodziców z raju. W kolędzie z Herodem uczestniczyli Herod, Hetman, dwaj Żołnierze, Żyd, Diabeł oraz Śmierć. Tutaj punktem kulminacyjnym była śmierć Heroda, ukaranego za niewinnie przelaną krew dzieci. Po przedstawieniu muzykanci nie milkli. Ponieważ zwykle odwiedzano domy, w których była panna na wydaniu, jeden z kolędników zapraszał dziewczynę do tańca. Sadzano ją potem na środku, śpiewając dla niej kolędę.

W każdej wsi naszego regionu grupy kolędników miały inny skład, chociaż często powtarzały się te same postacie. Na przykład w Lipnicy po kolędzie chodziła tylko trójka przebierańców: Dziad z torbą i dużą brodą zrobioną z konopi, Baba przepasana powrósłem (przebrany mężczyzna) i Miś. W Mazurach chodził tylko Dziad z Babą, bez żadnego zwierzęcia. Dziewczęta kolędowały z rzadka, gdyż zwyczaj ten był zarezerwowany dla mężczyzn. Jeśli już robiły to kobiety, to w formie kolędy podokiennej, bez przebierania się.

Nie wpuszczenie grupy kolędniczej do środka mogło sprowadzić nieszczęście na taki dom. Poza tym, sami kolędnicy potrafili na poczekaniu wymyślić niepochlebne piosenki na temat niegościnnego gospodarza i wyśpiewywać je później po wsi. Zatem każdy starał się jak najhojniej obdarować kolędników.

Ciekawym zwyczajem na naszych terenach były związane z Nowym Rokiem scodraki. W Sylwestra gospodynie wypiekały bułki zwane scodrakami bądź krzywym chlebem, ponieważ często miały formę rogali. Nadziewano je kapustą, serem lub burakami cukrowymi zmieszanymi z kaszą jaglaną. Scodraki wypiekano specjalnie dla dzieci chodzących w ten dzień od rana po kolędzie. W Rozwadowie, po wypowiedzeniu ostatnich słów, rzucały one gospodyni pod nogi garść owsa. Chodzenie po scodrakach było praktykowane do II wojny światowej, a pozostałością po nich są życzenia: „Na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok, kolęda”.

Zgrany zespół kolędniczy, mający pomysły sceniczne i muzyczne, wychodził w południe, w dzień św. Szczepana. Często wracał dopiero w piątek, tydzień później, oddalając się od swojej wsi nawet o kilkadziesiąt kilometrów. Dzisiaj spotkanie grupy kolędników czy szopkarzy to rzadkość. Jeszcze rzadziej są oni przebrani, mają akcesoria kolędnicze – „kobyłkę”, „gwiazdę”, szopkę... Kolędowanie sprowadziło się do zaśpiewania jednej zwrotki jakiejś znanej kolędy, a szopkę możemy zobaczyć najwyżej w kościele. Pozostaje mieć nadzieję, że – tak jak w przypadku szopki krakowskiej – powróci kiedyś do łask tradycyjna kolęda i znów będziemy mogli cieszyć oczy barwnym korowodem kolędników.

MICHAŁ MAJOWICZ

„Grupa kolędników” – obraz Teofila Stelmacha, artysty ludowego z Turbi

Udostępnij