Liczyła się z tym, że już nigdy nie wróci do rodziny

Niesamowite zimno, potworne wyżywienie, straszny rygor... W takich warunkach spędzała Święta Bożego Narodzenia AD 1981 rozwadowianka Maria Rehorowska. W dniu wprowadzenia stanu wojennego została internowana, trafiając do Aresztu Śledczego w Nisku. Do czasu wigilii nikt z rodziny nie wiedział, co się z nią dzieje.

Maria Rehorowska była aktywną działaczką NSZZ „Solidarność”. Od kwietnia 1981 roku uczestniczyła społecznie w pracach Zarządu Regionu Ziemia Sandomierska, zajmując się oświatą i kulturą. – Organizowanie niezależnego związku zawodowego było wówczas czymś nowym, wielkim wyzwaniem i niewiadomą – wspomina. Wraca również myślami do tragicznych wydarzeń w jej życiorysie, które rozegrały się osiem miesięcy później, 13 grudnia.

– Około godziny ósmej usłyszałam dźwięk dzwonka w mieszkaniu. W drzwiach stał milicjant, który wręczył mi wezwanie do stawienia się w stalowowolskiej komendzie MO o godzinie dziewiątej – relacjonuje zaznaczając, że wtedy nie wiedziała jeszcze o wprowadzeniu stanu wojennego. Jednakże wcześniej docierały do niej sygnały, iż władze PRL przygotowują się do walki z „Solidarnością”.

Na komendzie poproszono ją o podpisanie lojalki. Odmówiła. Nie spełniła także prośby o kolejny podpis. Wtedy zaczęła się gehenna. Stojąc na korytarzu, widziała olbrzymi ruch, usłyszała również rozkaz: brać kajdanki i kuć. – Pani Mario, co pani tutaj robi? – pytali skuci koledzy z „Solidarności”, przechodząc obok niej. Jednym z internowanych był Stanisław Krupka. Ją także internowano i wsadzono do milicyjnego łazika. Pierwszy przystanek miał miejsce w Tarnobrzegu, drugi w Załężu. – Myślałam, że jedziemy na Sybir – podkreśla dodając, iż celem okrężnej podróży okazał się Areszt Śledczy w Nisku.

– Nastał dzień wigilijny. Myślami byłyśmy w domu, przy naszych rodzinach. Zadawałyśmy sobie pytanie, co dalej z nami? – patrzy wstecz Maria Rehorowska. – W pewnym momencie przyszedł do nas młody człowiek w cywilu, niosąc gałązkę jodły. To miała być nasza choinka. Nie miałyśmy czym jej przystroić, lecz Ela Krawczyk, lekarka z Rabki, odnalazła u siebie obrazek Jana Pawła II. Powiesiłyśmy go z wielką czcią, oczywiście mocno płacząc.

Po chwili klawiszka wywołała rozwadowiankę i kazała pójść za sobą. – Dostaliście paczkę – powiedziała, używając charakterystycznej formy „wy”. Przesyłkę dostarczyła córka, Dorota, której nie pozwolono zobaczyć się z matką. Błagała o to, prosiła, lecz odeszła z płaczem.

Internowane zwróciły się z pisemną prośbą do komendanta, aby ten pozwolił im wysłuchać pasterki. Uzyskały negatywną odpowiedź. Z taką samą reakcją spotkała się Maria Rehorowska, prosząc o zgodę na podzielenie się opłatkiem z drugą córką, Barbarą, internowaną w tym samym areszcie. – Modliłyśmy się same, kolędowałyśmy same – mówi z rozżaleniem.

W świętego Szczepana odwiedził ją mąż. Dopiero w dzień wigilijny dowiedział się, gdzie przebywa jego małżonka. Uspokoił się widząc, że nie została wywieziona na niedźwiedzie. Po radosnym powitaniu nastąpiło smutne rozstanie.

Kolejne dni przyniosły nową sytuację. 12 stycznia 1982 roku otrzymała gryps, że gdzieś zostanie przeniesiona. Faktycznie, nazajutrz wywieziono ją wraz z koleżankami do Gołdapi. – Nie martw się, dziewczyno, jesteś w Polsce – usłyszała zaraz po przyjeździe pociechę jednej z internowanych, Anny Walentynowicz.

– Teraz łatwo się mówi: internowana. Ale wtedy, naprawdę, liczyłam się z tym, że już nigdy nie wrócę do rodziny – opowiada Maria Rehorowska. Upragnioną wolność odzyskała 29 kwietnia 1982 roku. Dziś podkreśla, że w tamtych trudnych chwilach podnosiła ją na duchu troska, okazywana Polakom przez Jana Pawła II. Otuchą były także gesty solidarności ze strony ks. Edwarda Frankowskiego, ówczesnego proboszcza parafii Matki Bożej Królowej Polski w Stalowej Woli.

PIOTR JACKOWSKI

Fot. Piotr Jackowski – Maria Rehorowska prezentuje swą książkę „Internowanie w Gołdapi”

Tekst opublikowany w „Naszym Czasie” w grudniu 2006 roku

Udostępnij