Stalowowolski Zakład Mechaniczno-Biologicznego Przetwarzania Odpadów Komunalnych mógł kosztować 50 milionów złotych. Ale kosztował 89 milionów, a wraz z pojazdami, i innymi urządzeniami mobilnymi oraz budowanym obecnie Punktem Selektywnego Zbierania Odpadów Komunalnych - prawie 107 milionów. To rozrzutność? Nie, bo lepszy i nowocześniejszy sprzęt, to niższa cena przerabiania odpadów. Gdyby zakład wybudowano za 50 milionów, to różnicę w cenie zapłaciliby wszyscy mieszkańcy Stalowej Woli i gmin, które dostarczają do zakładu odpady. Nie zapłacą.

– Rozważaliśmy piętnaście wariantów budowy i funkcjonowania zakładu. Obejrzeliśmy jak funkcjonuje kilkanaście zakładów w Europie i w kraju.  Ocenialiśmy koszty eksploatacji, jakie wychodziły przy analizowanych wariantach. Wybraliśmy wariant z kosztami najniższymi, dającymi najniższą ceną za przetworzenie jednej tony odpadów, bo przecież za to płacą mieszkańcy. Drugim bardzo ważnym powodem takiego wyboru jest fakt, że rynek odpadowy jest rynkiem konkurencyjnym. Będziemy tanio przerabiać, to inni przywiozą nam odpady, będziemy drodzy, to zakład będzie stał pusty – mówi Anna Pasztaleniec, prezes MZK.
Dlaczego MZK zbudował zakład przetwarzania odpadów? Podobne instalacje są w Leżajsku, w Tarnobrzegu... Tam można przecież wywozić śmieci. Można. Tylko za ile? Jeśli przetwarzamy u nas np. 20 tys. ton śmieci, to przy naszej technologii wychodzi rocznie koszt 3,7 miliona złotych. Tarnobrzeg przyjmie te same odpady, ale za równe 5 milionów. No i trzeba jeszcze doliczyć 400 tys. złotych na koszty transportu. No i taką różnicę, prawie dwa miliony złotych rocznie, zapłaciliby mieszkańcy Stalowej Woli i okolicznych gmin. W rachunkach za wywóz śmieci.
Jest oszczędniej, a dodatkowo w zakładzie powstały miejsca pracy. Magistrat będzie mógł liczyć na sowity podatek od nieruchomości. Około miliona złotych każdego roku zasili miejską kasę. Czyli interes się opłacił, prawda? Przy budowie zakładu zyskały także lokalne firmy. Choć przetarg wygrała specjalistyczna firma z Krakowa, to wiadomo, że wiele podstawowych prac wykonały regionalne firmy. Beton, metal, ręce do pracy były na miejscu, w Stalowej Woli.
– Szacujemy, że przy około 80 proc. inwestycji uczestniczyli podwykonawcy. Nasze firmy, miejscowi pracownicy – wylicza Mariusz Piasecki, dyrektor ds. rozwoju w Miejskim Zakładzie Komunalnym. – W zakładzie jest specjalny fermentor, dzięki któremu jesteśmy w stanie z odpadów wyprodukować energię cieplną i elektryczną i niemal połowę zapotrzebowania zakładu na prąd zapewnić we własnym zakresie. Firma Strabag, która jest właścicielem technologii tego urządzenia przyjechała ocenić to, co w Stalowej Woli powstało. Specjaliści byli zdumieni jakością wykonania. Szczerze mówili, że tak starannie zbudowany fermentor widzą może drugi raz w życiu – przyznaje dyrektor Piasecki. To chyba najlepsza i wiarygodna ocena instalacji, która powstała w Stalowej Woli.
Zakład przetwarzania odpadów składa się z trzech modułów. Pierwszym jest sortownia, drugi to kompostownia, a trzecim fermentor. W sortowni wszystkie odpady są od siebie oddzielane. Przez pracowników albo maszyny. Zainstalowane urządzenia odróżnią i wyłowią ze sterty odpadów metale kolorowe, stal, wybiorą plastik określonego koloru czy tylko zakrętki. Tak, w razie potrzeby można przestawić całą taśmę, by wyszukiwała określonych odpadów. Na przykład papier czy foliowe worki.
Co odróżnia stalowowolski zakład od tego pod Tarnobrzegiem czy w Giedlarowej, niedaleko Leżajska? Wspomniana część fermentacyjna. Ultranowoczesne zakłady na całym świecie mają taką instalację. Także my. Pozwala to jeszcze lepiej, wydajniej przetworzyć odpady. Jak?
Część z nich – butelki, plastik, papier – wysegregowana, zostanie sprzedana. Kolejną część odpadów też po selekcji, będzie można przekazać innym firmom i za to zapłacić. Resztki trafią na składowisko odpadów. Ale odpady organiczne, których nikt nie przyjmie, za które nikt nie zapłaci, jeśli ktoś ma pomysł, da się przerobić. Tak, jak robi się to w Stalowej Woli: w zamkniętej hermetycznej komorze zwanej fermentorem nieprzyjemną śmieciową breję traktujemy bakteriami. W takim połączeniu substancja zacznie się rozkładać i produkować biogaz. A dzięki supernowoczesnej technologii ten gaz można przerobić na energię cieplną  i prąd elektryczny. I to właśnie za taką technologię, za robienie czegoś z niczego, zakład kosztował drożej niż sąsiednie instalacje.
– Samorządy nie zawsze stać na najlepsze rozwiązania. Myślą, że lepiej jest zapłacić mniej, a jeśli będą wysokie koszty utrzymania, to koszty pokryje się z budżetu. My wydaliśmy nieco więcej, ale na przełomowe rozwiązania przynoszące w konsekwencji niższe koszty eksploatacyjne. Niemal połowę elektryczności potrzebnej do zakładu wyprodukujemy ze śmieci, z niepotrzebnych odpadów – wyjaśnia Anna Pasztaleniec, prezes MZK. Jak już pisaliśmy, za oszczędności poczynione w budowie i technologii zapłaciliby mieszkańcy Stalowej Woli i gmin, które zobowiązały się dostarczyć do zakładu odpady. A warto pamiętać, że na budowę zakładu i tak dostaliśmy dopłatę. 56 milionów złotych dała Unia Europejska, dzięki czemu MZK wyłoży tylko około 30 milionów złotych (11 milionów złotych własnych środków, 19 milionów złotych z kredytu) reszta to podatek Vat, który spółka sobie odliczy z bieżącej działalności.
Oficjalne otwarcie Zakładu Mechaniczno-Biologicznego Przetwarzania Odpadów Komunalnych zaplanowano pod koniec września.

KAROLINA GŁOGOWSKA

Fot. Archiwum MZK – Jedna z maszyn zakupiona do zakładu przetwarzania odpadów. Służy do przerzucania pryzm kompostowych.

 

Fot. Archiwum MZK – Zbiornik gazu powstałego w fermentorze. Z odpadów produkuje gaz i elektryczność. Niemal połowę prądu potrzebnego do napędzenia zakładu wytworzona zostaje ze śmieci, z niepotrzebnych odpadów. Właśnie w fermentorze.

Udostępnij