Publikując felietony w Magazynie Nadsańskim "Nasz Czas", wypada nawiązywać do najciekawszych tematów. Myślę, że dobrym pomysłem na zrealizowanie tego zamiaru będą święci. I wybrałem św. Franciszka. Dlatego rzecz będzie o zwierzętach. Proszę czytać z należną uwagą, bo jest to opowieść o ulubieńcach Świętego z miasta Asyż, który zasłynął wielką miłością do wszelkich stworzeń świata fauny.
Do tego tak się składa, że chociaż nie jestem święty i z tego powodu oprócz pisania felietonów lepię garnki, bo nie święci garnki lepią, to też lubię zwierzęta. Nie tylko na talerzu. Wcześniej też. Ale do rzeczy.
Najpierw był pantofelek, ale nie Kopciuszkowy. Ten był dużo później. Po pantofelku pojawiły się chełbia i stułbia. Oczywiście pamiętam to z lekcji zoologii, z której miałem piątkę... jedną przez cały cykl kształcenia z tego przedmiotu, wyglądającą głupio pomiędzy cyferkami, których wstydzę się tu podawać. Ale wiem też, że była motylica wątrobowa (Fasciola hepatica) oraz parę robali, które pominę ze względów estetycznych. Dodam tylko, że nauka o pasożytach nazywa się parazytologią. To powinno Wam wystarczyć. Jeśli akurat jecie niedzielny obiad, to przepraszam. Rozumiecie teraz, dlaczego w młodości byłem szczupły. Nie! Nie z powodu doświadczeń parazytologicznych na swoim organizmie, ale z tego powodu, że nie mogłem jeść, gdy mówiono mi o robakach. A że mówiono często, to byłem chudy.
Teraz będzie coś przyjemniejszego. Był rak nieborak, co prawda szczypiący, ale za to w przejrzystej wodzie. Obok pluskała się rybka nie mająca głosu, jak ja w dzieciństwie. Był żuczek i była pszczółka. Pomiędzy nimi pełzał ślimak. O, przepraszam, jeszcze jecie obiad... Ale ślimaki pokazują rogi, gdy da się im sera na pierogi. Bardzo lubią je Francuzi. Nie! Nie pierogi, tylko ślimaki! Jeszcze jecie? To o żabie trawnej (Rana temporaria) też nie chcecie słyszeć? Cieszcie się, że pominąłem ropuchę! Ropucha jest be, ale żaba jest dobra. Francuzi dużo wiedzą o walorach żaby.
A później pewnego razu pojawił się wielki tur i założył społeczność bydła rogatego, w której królową była czarna krowa w kropki bordo, gryząca trawę i kręcąca kasę dla mleczarzy. Oczywiście, biorąc pod uwagę ceny skupu mleka, mam na myśli bardzo mizerną kasę. Następnie dzik, który jest dziki i zły oraz ma wielkie kły, założył fermę trzody chlewnej typu "BISPROL" na 6 tysięcy sztuk w cyklu zamkniętym. Ale tylko świnki trzy dzielnie się tam sprawowały. Reszta to świnie!
Był też wilk, który nosił razy kilka, aż ponieśli wilka, ale zdążył założyć jeszcze hodowlę psów, głównie rasy dalmatyńczyk pstry oraz kilku pomniejszych rodów. Były także inne zwierzęta: kotek, kurka i kogucik, kaczuszki oraz indyk, który myślał o niedzieli... W sumie nie pamiętam, co z tym indykiem. Oczywiście, nie mogło zabraknąć biedronki. Jedna poleciała do Nieba po kawałek chleba, a inne założyły sieć sklepów.
Pojawił się też konik na biegunach. Był również Pegaz, z którym do dziś jestem za pan brat. Dzięki temu mogę sprostać wymaganiom redaktora naczelnego "Naszego Czasu", pana Piotra Jackowskiego.
Wspomnę też o słoniu, który początkowo był trochę zmamuciały. A na końcu... pojawiła się myszka komputerowa. Ona przypomniała mi, że czas przesłać kolejny tekst pocztą elektroniczną na adres redakcji magazynu, który właśnie czytacie. A dlaczego dostarczam felietony drogą komputerową? Biorąc pod uwagę styl i jakość moich tekstów boję się, że gdybym przyszedł do redakcji osobiście, mógłbym zostać skrzyczany.
ZDZICHO

 

Udostępnij